Branża maszynowa w kleszczach pandemii

Branża maszynowa w kleszczach pandemii Raven Media

Sygnały wskazujące, że dla branży maszynowej i całego krajowego przemysłu mogą nadejść trudniejsze czasy, pojawiły się już w końcu 2018 r. Nawet jednak najwięksi pesymiści nie przewidywali wtedy, że wkrótce gospodarka Polski wejdzie w okres głębokich perturbacji i załamania w następstwie epidemii koronowirusa.

Indeks PMI dla polskiego przemysłu w listopadzie 2018 r. spadł poniżej granicy 50 pkt, oddzielającej strefę ożywienia gospodarki od strefy spowolnienia i spadku aktywności biznesowej. Od tego momentu PMI ani razu nie przekroczył pułapu 50 pkt, co oznacza, że wśród przedsiębiorców od dłuższego czasu widoczne były obawy o stan koniunktury, portfel zamówień i perspektywy rynkowe. Jednak w kwietniu 2020 r. indeks PMI obniżył się do rekordowo niskiego poziomu 31,9 pkt, co jest najgorszym wynikiem w całej 21-letniej historii tych badań. To nie pozostawia wątpliwości, że krajowy przemysł znalazł się w poważnych tarapatach.

Inni mogą mieć gorzej

Zgodnie z prognozami Komisji Europejskiej (KE) PKB Polski zmniejszy się w 2020 r. – w konsekwencji zamrożenia gospodarki w związku z koronowirusem – o 4,3%, przy średnim spadku w UE wynoszącym 7,4%. Na razie wygląda na to, że polska gospodarka może ucierpieć w wyniku pandemii w mniejszym stopniu niż wszystkie inne państwa UE. Nie zmienia to faktu, że rok 2020 będzie także w naszym przypadku okresem dawno niespotykanych wyzwań gospodarczych i społecznych, prawdopodobnie znacznie poważniejszych niż te, których doświadczyliśmy podczas światowego kryzysu finansowego w latach 2008–2009.

Paradoksalnie jednak pewne cechy polskiej gospodarki, nota bene świadczące o niższym w porównaniu z czołowymi państwami UE poziomie rozwoju kraju, w warunkach pandemii mogą się okazać czynnikami ograniczającymi gospodarcze skutki koronowirusa. Zdają się to potwierdzać dane dotyczące PKB w I kwartale 2020 r. – w przypadku Polski wskaźnik ten obniżył się (licząc kwartał do kwartału) tylko o 0,5%, podczas gdy w całej UE o 3,3%.

Istotnym powodem łagodniejszego wejścia naszej gospodarki w kryzys jest wyraźnie mniejsza niż np. we Włoszech lub Hiszpanii skala pandemii, mierzona liczbą osób dotkniętych koronowirusem. Po drugie, mamy w Polsce znacznie niższy od średniej europejskiej udział usług w PKB – a to właśnie usługi najmocniej odczuwają skutki zakazów i ograniczeń związanych z pandemią. Po trzecie wreszcie, w przypadku polskiego przemysłu mniejszą rolę niż w Niemczech czy Czechach odgrywa branża motoryzacyjna, w której odnotowano rekordowo duże spadki produkcji sprzedanej. Nie można jednak mieć wątpliwości, że przechodzimy naprawdę potężny wstrząs, którego miarą będzie daleko idące obniżenie produkcji, wzrost bezrobocia i liczna grupa firm, które zbankrutują albo przynajmniej utracą rynki zbytu i pogorszą swoją pozycję rynkową – wiele z nich na długo.

Są też pewne czynniki ryzyka, które w kontekście koronowirusa mogą oddziaływać na naszą niekorzyść: Polska ma niższą wiarygodność kredytową niż wysoko rozwinięte kraje UE, nasz system ochrony zdrowia funkcjonuje kiepsko i jest mocno niedofinansowany, szczepionka na koronowirusa po jej wynalezieniu będzie zapewne dostępna w Polsce nie tak szybko jak w krajach, które inwestują najwięcej w badania nad zwalczaniem tej zarazy, a ponadto musimy się liczyć z cięciami funduszy UE przeznaczonych dla Polski, także ze względu na konieczność zwiększenia wsparcia dla Włoch i Hiszpanii. 

Jeśli jednak pandemia nie będzie się przedłużać, jest szansa na stopniową poprawę koniunktury już pod koniec bieżącego roku i powrót na ścieżkę wzrostu w 2021 r. Za takim scenariuszem opowiada się KE, przewidując, że w przyszłym roku PKB Polski powiększy się o 4,1%. Skala odbicia będzie co prawda najmniejsza w całej Unii (średni wzrost w UE wynieść ma w 2021 r. 6,1%), ale i tak byłby to ogromny sukces, otwierający drogę do szybkiej normalizacji sytuacji gospodarczej i społecznej kraju.

Zdaniem analityków Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) ekonomiczne skutki pandemii koronowirusa są jednak trudne do przewidzenia, a prognozy wzrostu PKB obarczone ogromną niepewnością. Przebieg załamania gospodarczego zależy bowiem od wielu zmiennych czynników, w tym: ścieżki rozwoju pandemii i skuteczności działań ograniczających rozprzestrzenianie się koronowirusa, postępów w pracach nad szczepionką, skali zakłóceń w łańcuchach dostaw wyrobów i usług, zdolności przedsiębiorców do przetrwania załamania rynków, tempa odbudowy popytu konsumpcyjnego, skłonności firm do inwestowania (która przed pandemią była bardzo niska) oraz skuteczności działań osłonowych i wspierających ze strony państwa (tarcze antykryzysowe). Na tle tych wielu znaków zapytania pewne na razie jest tylko to, że polski przemysł wszedł w fazę ostrego spadku, co jednoznacznie pokazują najnowsze statystyki GUS-u.

Kwietniowy armagedon

Dane GUS-u o produkcji sprzedanej przemysłu w kwietniu br. prawdopodobnie zaskoczyły nawet zdeklarowanych pesymistów. Spadek o blisko 25% (rok do roku) okazał się przeszło dwukrotnie gorszy od spodziewanego w ramach tzw. konsensusu rynkowego, stanowiącego wypadkową ocen grona ekspertów ankietowanych przez agencję ISBnews. To zdecydowanie najgorszy odczyt dynamiki produkcji przemysłowej w historii badań GUS-u dotyczących tego obszaru, dalece przekraczający stan z grudnia 2012 r. (–10,6%), uważany dotychczas za rekordowo zły wynik. Obniżenie produkcji sprzedanej odnotowano w 30 (na 34) działach przemysłu, przy czym największe tąpnięcie – niemal o 79% – miało miejsce w branży motoryzacyjnej.

Ponadprzeciętny spadek produkcji nastąpił także w kilku innych działach przetwórstwa, takich jak: maszyny i urządzenia (o 34%), urządzenia elektryczne (o 28%) oraz wyroby z gumy i tworzyw sztucznych (o 26%). W ten sposób recesja na tle koronowirusa cofnęła polski przemysł do poziomu z 2013 r., niejako marnotrawiąc cały przyrost produkcji przemysłowej, jaki nastąpił w ciągu minionych siedmiu lat. Spadkowi produkcji towarzyszą cięcia w zatrudnieniu, których efektem było zmniejszenie w kwietniu br. przeciętnego zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw do 6,26 mln osób, co w stosunku do sytuacji sprzed roku oznacza ubytek z grona pracujących 131 tys. osób (2,1%).

Przyczyny kwietniowego załamania produkcji są zasadniczo trzy: (1) odłożenie dużej części planowanych zakupów na lepsze czasy (po opanowaniu pandemii i odmrożeniu gospodarki), (2) wystąpienie poważnych zakłóceń w funkcjonowaniu łańcuchów kooperacyjnych, co ograniczyło możliwości dostaw rynkowych również w przypadku wyrobów, na które popyt utrzymuje się mimo pandemii na względnie wysokim poziomie (wyroby farmaceutyczne), (3) odesłanie części pracowników na postojowe albo na bezrobocie, wymuszone bezwzględną koniecznością cięcia kosztów w sytuacji głębokiego spadku sprzedaży.

O ile w kwietniu br. powszechnie oczekiwano obniżenia się produkcji przemysłowej (ale nie w tak dużej skali), o tyle przewidywania dotyczące kolejnych miesięcy br. nie są już tak jednoznaczne – według jednych prognoz należy liczyć się z kontynuacją trendu spadkowego (choć już bez tak dramatycznych wyników jak w kwietniu br.), według innych natomiast jest szansa na poprawę, z tym że z pewnością nie będzie ona spektakularna, o ile w ogóle nastąpi. Mimo oczekiwanego (w sumie niewielkiego) wzrostu popytu i stopniowej odbudowy łańcuchów dostaw stopień wykorzystania mocy produkcyjnych w polskim przemyśle pozostanie niski, a powrót produkcji do poziomu sprzed pandemii będzie powolny, z okresami możliwego regresu. Wskazują na to wyniki krajowych badań koniunktury w przetwórstwie przemysłowym, budownictwie, handlu i usługach, prowadzonych przez GUS – w kwietniu br. wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury (NSA) w przetwórstwie wyniósł –44,2 pkt i prawdopodobnie w kolejnych miesiącach utrzyma się w strefie ujemnej (chociaż z tendencją do poprawy).

Wśród przedsiębiorców dominują zatem nastroje pesymistyczne w kwestii stanu koniunktury i szybko one nie ustąpią. Ponadto indeksy PMI dla strefy euro – w tym szczególnie istotnych dla polskiego eksportu Niemiec – nie wskazują na możliwość zwiększenia się zamówień importowych kierowanych do polskich dostawców.

Odłożone zakupy i inwestycje

Dla branży maszynowej, której działalność jest organicznie związana z sytuacją większości pozostałych gałęzi przetwórstwa, a także górnictwa podziemnego i odkrywkowego oraz energetyki, szczególnie istotna jest skłonność do inwestowania w sektorach, które zgłaszają największe zapotrzebowanie na czynniki produkcji. W aktualnych warunkach rynkowych, przy wielu niewiadomych co do czasu trwania pandemii, jej skali oraz przebiegu odmrażania przemysłu i całej gospodarki, trudno się spodziewać szybkiej odbudowy zamówień na maszyny i urządzenia, zwłaszcza że w minionych kilku latach stopa inwestycji w Polsce utrzymywała się na relatywnie niskim poziomie (18–20%). W tym czasie ważną część portfela zamówień branży maszynowej stanowiły dostawy eksportowe, zwłaszcza na wspomniany już rynek niemiecki.

Obecnie możliwości sprzedaży za granicą zostały bardzo ograniczone w następstwie kłopotów wywołanych pandemią, które dotknęły naszych głównych partnerów handlowych. Jest to o tyle ważne, że wiele polskich firm uczestniczy w łańcuchach kooperacyjnych pracujących na rzecz renomowanych koncernów europejskich i światowych. Widoczny w wielu państwach głęboki spadek produkcji sprzedanej przełożył się na mniejsze zapotrzebowanie czy wręcz przejściowe wstrzymanie zamówień na części i podzespoły wytwarzane w Polsce w ramach współpracy międzynarodowej.

Naruszenie lub zerwanie łańcuchów dostaw uderzyło zresztą również w rodzimy przemysł maszynowy, który stanął wobec problemów z zapewnieniem dopływu surowców, materiałów i różnych wyrobów kooperacyjnych, niezbędnych w wytwarzanych w kraju maszyn i urządzeń, wymagających często dużego wsadu importowego. To dodatkowo komplikuje sytuację branży, która musi borykać się nie tylko z głębokim spadkiem zapotrzebowania na oferowane wyroby, ale także – w sytuacji, gdy jednak znajdą się klienci – z realizacją produkcji w warunkach kulejącego zaopatrzenia.

Czas załamania koniunktury to dla niektórych przedsiębiorców dobry moment, aby zastanowić się nad dotychczasową filozofią prowadzonej działalności biznesowej, w tym modelem produkcji i technologiami, na których jest on oparty. Oczywiście tego rodzaju zmian nie da się przeprowadzić bez odpowiednich nakładów finansowych, ale inwestycje w automatyzację, robotyzację i cyfryzację produkcji mogą złagodzić problemy, które dotkliwie dają o sobie znać w sytuacji pandemii. 

Istotne znaczenie ma elastyczność parku maszynowego, która pozwala na szybsze i w sumie tańsze przestawienie produkcji, w ślad za zmieniającymi się potrzebami rynku pogrążonego w kryzysie. Inną zaletą automatyzacji, robotyzacji i cyfryzacji jest możliwość wprowadzenia w szerszym zakresie – niż przy tradycyjnych technikach wytwarzania – pracy zdalnej jako remedium na zagrożenia związane z koronowirusem. Oczywiście na tak istotne zmiany będą mogły się zdecydować raczej nieliczne firmy, które nie są aż tak bardzo przygniecione problemami czasu pandemii i walki o przetrwanie na rynku. 

Z tarczą czy na tarczy?

Priorytetowym zadaniem polityki gospodarczej w warunkach pandemii koronowirusa musi być ochrona miejsc pracy i zapewnienie bezpieczeństwa finansowego oraz zdrowotnego mieszkańców kraju i działających w Polsce firm. Koszty związane z obecną sytuacją gospodarczą powinny być rozłożone pomiędzy sektor przedsiębiorstw, pracowników, system finansowy i sektor publiczny w sposób solidarny i adekwatny do realnych możliwości, z dbałością o bezpieczeństwo wszystkich sfer życia społecznego i gospodarczego w Polsce. 

Temu celowi służyć mają tarcze antykryzysowe, obejmujące pakiety zmian w licznych ustawach, ułatwiające funkcjonowanie przedsiębiorców w sytuacji zamrożenia gospodarki, oraz tzw. tarcza finansowa, której wartość wynieść może ok. 100 mld zł przeznaczonych na wsparcie firm różnej wielkości, poczynając od mikroprzedsiębiorców, a kończąc na dużych zakładach pracy. Z danych publikowanych przez Ministerstwo Rozwoju wynika, że wartość przyznanej pomocy, z której docelowo może skorzystać w sumie 670 tys. polskich firm, wyniosła w końcowych dniach maja 2020 r. w sumie 49 mld zł.

Faktyczne możliwości finansowania działań antykryzysowych w 2020 r. i latach następnych – wyznaczone przez różnicę między obecnym a dopuszczalnym przez Konstytucję poziomem długu publicznego w relacji do PKB (60%) – szacuje się w sumie na ponad 300 mld zł. Oczywiście tak wielkie liczby siłą rzeczy muszą robić wrażenie, ważne jest jednak, aby wsparcie rządowe jak najszybciej i w jak najmniej zbiurokratyzowany sposób trafiało do przedsiębiorców, którzy tej pomocy pilnie potrzebują.

Tagi artykułu

Zobacz również

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę