Kryzys nie musi być taki straszny

Robert Gwiazdkowski: Kryzys nie musi być taki straszny

Z Robertem Gwiazdowskim, prawnikiem i ekonomistą, komentatorem gospodarczym, prezydentem Centrum im. Adama Smitha rozmawia Marcin Bieńkowski.

Marcin Bieńkowski: Jak ocenia Pan bieżącą kondycję polskiej gospodarki i polskiego przemysłu?

Robert Gwiazdowski: Polska gospodarka ma się nieźle na tle Europy. Mamy ważne - mówiąc językiem ekonomicznym - assety: położenie w centrum Europy, na skrzyżowaniu szlaków komunikacyjnych, prawie 38-milionowy rynek wewnętrzny, spragniony sukcesów wyż demograficzny z okresu stanu wojennego wkraczający właśnie na rynek pracy, mimo lamentów polityków suwerenność energetyczną (ponad 90% energii produkujemy z węgla, który mamy) i - co szczególnie ważne dziś - suwerenność walutową. Nasi przedsiębiorcy z sektora MSP nie boją się konkurencji - co więcej, sami coraz odważniej konkurują na rynkach zewnętrznych z tamtejszymi przedsiębiorcami. Nie boją się kryzysu, bo taki mają od lat. Więc jest nieźle. Ale mamy też poważny problem - polityków. To przez nich nie możemy odpowiednio wykorzystać tych naszych zasobów.

M.B.: Które Pana zdaniem branże polskiego przemysłu będą się w najbliższym czasie rozwijać, a które mogą się spodziewać trudności? Które - o ile takowe istnieją - znacznie bardziej odporne lub szczególnie narażone na nadchodzące spowolnienie gospodarcze?

R.G.: Nie mam zielonego pojęcia, bo ja jednak jestem przede wszystkim prawnikiem. Wśród moich klientów nie słyszę jakichś szczególnych narzekań, z wyjątkiem narzekania na koszty pracy, przepisy podatkowe, prawo pracy i biurokrację. Ale może do mnie trafiają specyficzni klienci.

M.B.: Wielu ekonomistów ocenia, że w przyszłym roku wzrost PKB powinien oscylować wokół 2,0 proc. Czy sytuacja gospodarcza w kilku kolejnych miesiącach może być porównywana z tą z 2009 roku?

R.G.: A co? Tak źle było? To co mamy powiedzieć o roku 1989? Przecież to całkiem niedawno - nie tak jak opowieści o kryzysie z 1929 roku, którego nikt już nie pamięta? Jakbyśmy się cofnęli do poziomu - powiedzmy - roku 2004, gdy wstępowaliśmy do Unii. Byłoby jakieś szczególne nieszczęście? Kryzysem niech się raczej Niemcy czy Francuzi martwią. A twierdzenia, że kryzys w Niemczech spowoduje jeszcze większy kryzys w Polsce, zakładają, że w kryzysie Niemcy będą się zachowywali tak samo, jak w okresie boomu. Nie będą. Będą wybierali towary tańsze, a nie „metkowane" Made in Germany. Nacjonaliści to oni owszem są, ale nie ekonomiczni samobójcy. Z Mercedesów przesiądą się raczej na... Ople.

M.B.: Jakie Pana zdaniem środki powinien powziąć rząd, aby zminimalizować skutki nadchodzącego spowolnienia?

R.G.: Ja bym ogłosił, że z uwagi na zmiany zasad funkcjonowania strefy euro to my raczej zrezygnujemy z przystąpienia do niej. Mamy kontrolę nad własną walutą i zamierzamy skorzystać z tej przewagi nad innymi krajami, które muszą się oglądać na EBC. Jako że mamy młodych ludzi chętnych do pracy, obniżamy opodatkowanie pracy i uelastyczniamy rynek pracy, żeby ludzie nie musieli wyjeżdżać z Polski. Bo łatwiej przenieść dziś kapitał finansowy niż kapitał ludzki. Mamy wiele atrakcyjnych nieruchomości, więc zobowiązujemy gminy do uchwalenia w ciągu roku planów zagospodarowania przestrzennego, a w przypadku gdy one tego nie zrobią pozwolimy właścicielom budować co chcą. Sprzedajemy, co tam mamy jeszcze do sprzedania, a państwo zamiast zarządzać spółkami, będzie jedynie regulowało rynek.

M.B.: Rozwój sektora energetycznego jest jednym z priorytetów obecnego rządu. W związku z narzuconymi przez Unię Europejską ograniczeniami emisji CO2 planowana jest m.in. budowa pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Czy jesteśmy rzeczywiście w stanie zmodernizować polską energetykę, uniezależniając ją od węgla? Jakie będą skutki ekonomiczne i społeczne odejścia od energetyki węglowej?

R.G.: Nie mam nic przeciwko energetyce jądrowej - podobnie jak nie mam nic przeciwko wodnej, wiatrowej czy słonecznej. Byleby była jak najtańsza. Dlatego nie możemy zaakceptować żądań ekoterrorystów, którzy chcą, żebyśmy zlikwidowali przemysł chemiczny, bo do tego by się sprowadziło zaakceptowanie nowego pakietu klimatycznego. Nawet jeśli to prawda, że mamy do czynienia z trwałym zjawiskiem ocieplania klimatu i że człowiek za nie odpowiada, to ograniczenie emisji przez kraje europejskie nie będzie miało wpływu na klimat, bo się jednocześnie zwiększy się jej poziom na obszarze Azji czy w Afryce.

M.B.: Gospodarka polska uzależniona jest od sytuacji ekonomicznej w Europie, a ta ostatnio nie wygląda najlepiej. Problemy dotyczą już nie tylko Grecji, ale również Portugalii, Hiszpanii, Włoch, a nawet Francji. Maleńki Cypr poprosił niedawno o pomoc finansową Rosję. Czy Pana zdaniem możliwy jest w najbliższym czasie rozpad strefy euro, bądź, co jest znacznie bardziej prawdopodobne, wyjście z niej Grecji? Jakie konsekwencje dla Polski i dla Europy miałby rozpad strefy euro lub powrót Greków do drachmy?

R.G.: Rozpad strefy euro jest nie tylko możliwy, ale wręcz pożądany. Im dłużej będzie trwał cyrk z jej ratowaniem, tym koszty nieuchronnego rozpadu będą wyższe. Wyjście Grecji ze strefy euro dwa lata temu mogłoby zmienić tak zwane sentymenty na rynkach finansowych, że Hiszpania z Włochami mogłyby nie znaleźć się w sytuacji Grecji, bo było wiadomo, że mogą skończyć tak samo. A mnie będzie szczególnie miło, bo że strefa euro może się rozpaść, powtarzam od 2004 roku.

M.B.: Dziękuję za rozmowę.

Tagi artykułu

Zobacz również

Chcesz otrzymać nasze czasopismo?

Zamów prenumeratę